Oglądając American Kennel Club/Eukanuba National Championship w telewizji dwa wieczory temu, mój mąż i ja podziwialiśmy piękne psy kroczące i smukłe wokół stadionu. „Spójrz, jak szczęśliwy ten facet wygląda”, powiedział mój mąż o Siberian husky. „Wygląda, jakby się śmiał.”
Pudel standardowy wyglądał chrapliwie. Seter irlandzki wyglądał dumnie. Ale czy tak było naprawdę? Czy to, co wyglądało jak uśmiechy i uśmieszki, było tylko funkcją szczególnej anatomii każdego gatunku — czy też rzeczywiście dostrzegaliśmy emocje psów w ich oczach?
Niedawno temu przeprowadziłem wywiad z Jeffreyem Moussaieffem Massonem na temat emocji zwierząt. Kiedyś był właścicielem psów. Ale już nie. I nigdy więcej, powiedział.
Pod koniec lat 90-tych, ten zauważony były psychoanalityk, profesor sanskrytu i autor prawie dwóch tuzinów książek adoptował trzy mieszane rasy. Biegał z nimi, zabierał je na wakacje i napisał o nich w swojej książce „Psy nigdy nie kłamią o miłości”. Jednak od tamtego czasu Masson – którego odwołanie w 1981 roku z funkcji dyrektora Archiwum Freuda wywołało wulkaniczną debatę intelektualną – zaczął postrzegać posiadanie psów jako formę okrucieństwa wobec zwierząt.
„Wciąż kocham psy” – powiedział mi Masson. „Myślę, że są niesamowite.”
Ale nie nadajemy się do bycia ich towarzyszami, ponieważ „nie wierzę, że możemy zapewnić im idealne życie. Żyjąc z nami, nie żyją życiem, do którego zostały stworzone, co między innymi oznaczałoby nasze spędzanie z nimi całego dnia.” Psy są zbyt towarzyskie, zbyt lojalne, zbyt energiczne, zbyt spragnione fizycznej uwagi i więzi, by mogły być zamknięte w samotności na tak długo, jak zazwyczaj je zostawiamy, realizując nasze własne, ludzkie priorytety. Masson równie surowo patrzy na trzymanie kotów w domach – lub, jak to ujął, „w zamknięciu”.”
„Twierdzenie, że kot w mieszkaniu prowadzi szczęśliwe życie jest ograniczaniem naszego rozumienia słowa 'szczęśliwy’.”
Pozwalanie kotom i psom na emocje to jedno. Książka Massona z 2003 roku The Pig Who Sang to the Moon idzie o krok dalej, badając uczucia zwierząt hodowlanych — i odsłaniając możliwości, których głównie mięsożerna publiczność wolałaby nie widzieć.
Podczas badań nad tą książką, Masson przestał jeść jajka. Ostatecznie stał się weganinem. Doprowadziło to do jego książki z 2009 roku The Face on Your Plate: The Truth About Food. Powiedział mi, że po usłyszeniu, że Masson chce napisać mainstreamową książkę o bezmięsnych dietach, jego wydawca początkowo chciał, aby przeprowadził wywiady ze znanymi weganami: „A ja byłbym całkowicie szczęśliwy, gdybyśmy rozmawiali z Paulem McCartneyem”. Ale psychologia i filozofia ostatecznie, jak zawsze, okazały się znacznie silniejszym wabikiem.
„Jedną z rzeczy, które wyniosłem z psychoanalizy, jest to, jak bardzo ludzie używają zaprzeczenia, aby odeprzeć rzeczy, z którymi nie chcemy mieć do czynienia”, oświadczył. „A kiedy ludzie nie chcą się zmierzyć z tym, co jedzą, są w ogromnym zaprzeczeniu. … Moim głównym zmartwieniem jest głębsza kwestia tego, jak oszukujemy się, wierząc, że zwierzęta chcą umrzeć lub chcą być gotowane lub jedzone. To stara klisza umysłu, że zwierzęta są szczęśliwe oddając nam swoje życie, że zawarliśmy pakt ze zwierzętami domowymi, że w zamian za zapewnienie im dobrego życia i szybkiej śmierci, one oddadzą się nam.”
Pogardzał ideą tak zwanych „szczęśliwych krów” i poglądem, że kury z wolnego wybiegu i stworzenia przeznaczone do produkcji mięsa karmionego trawą prowadzą „lepsze życie.”
„Jeśli poważnie potraktujesz koncepcję szczęścia – ludzie są bardzo zainteresowani ludzkim szczęściem, prawda? — i jeśli zastosujemy to choć trochę do zwierząt hodowlanych, to nie ma mowy, żeby miały dobre życie. To nigdy nie jest naprawdę wolny wybieg. Nie żyją tak, jak wyewoluowały, by żyć. Absurdem jest nazywanie ich szczęśliwymi. Nie można uciec od stwierdzenia: „Ten kurczak wiódł szczęśliwe życie i czuję się dobrze odbierając to życie”. Ludzie, którzy to mówią, nie mówią tego w dobrej wierze. Albo ich to nie obchodzi. Albo są ignorantami. Ale jest to popularna rzecz do powiedzenia i to ratuje ich sumienia.
„Mój wydawca powiedział mi, aby nikt nie czuł się źle o tym, co jedzą.” zadrwił. „Ale jak można tego nie robić?”
Jack Norris zgadza się z tym. Zarejestrowany dietetyk kieruje Vegan Outreach, narodową organizacją non-profit, która podnosi świadomość na temat zwierząt hodowlanych.
„Wiele loch hodowlanych, zwłaszcza na farmach fabrycznych, wykazuje tak zwane 'stereotypowe zachowania’, w których wykonują powtarzające się czynności, aby poradzić sobie z ekstremalną nudą i niemożnością poruszania się.” Wśród loch, działania te obejmują „uderzanie głowami o kraty, kołysanie głowami w przód i w tył przez długie okresy czasu oraz gryzienie krat klatki. Te zwierzęta są traktowane w sposób, który byłby nielegalny, gdyby był stosowany wobec psa lub kota, ale ponieważ maciory są hodowane dla żywności, rolnicy mogą robić wszystko, dopóki jest to uważane za standardową praktykę rolniczą.”
Vegan Outreach rozprzestrzenia swoje przesłanie poprzez dystrybucję darmowych broszur; wolontariusze VO rozdali ponad 7000 w ciągu jednego dnia w zeszłym tygodniu na kampusie University of Central Florida. Ponad dwa miliony egzemplarzy „Why Vegan”, „Even If You Like Meat” i „Compassionate Choices” są rozdawane każdego roku na kampusach, podczas koncertów, festiwali i na ulicach. Inne działania fundraisingowe obejmują takie wydarzenia jak „wegański bal” i wegańska potańcówka walentynkowa, która odbędzie się w ten piątkowy wieczór w Berkeley w Kalifornii. Zgodnie ze swoimi zasadami, zatrudnił jedynego w okolicy wegańskiego organizatora imprez, by zorganizował tę potańcówkę.
Temat emocji zwierząt — i wystawa psów AKC/Eukanuba — napełniają mnie poczuciem winy. Kiedy miałem trzynaście lat, po całym życiu błagań, dostałem małego białego, krótkowłosego szczeniaka rasy mieszanej od moich rodziców, z których żaden nigdy wcześniej nie posiadał psa. Nazwałem go George. W sprawie George’a, podobnie jak we wszystkich innych sprawach, moi rodzice nigdy nie byli w stanie się sprzeciwić. Mieszkaliśmy w domku na działce z dużym, półogrodzonym podwórkiem. Mój tata, zdolny stolarz, zbudował George’owi budę dla psa. Następnie przywiązał jeden koniec ośmiostopowego stalowego łańcucha do obroży George’a, a drugi do wysokiego stalowego słupa. George spędził resztę swojego życia przytwierdzony do tego łańcucha. Podczas codziennych spacerów, łańcuch był odpinany od słupa i stawał się ciężką, brzęczącą smyczą. George nie miał prawa przebywać w naszym domu. Innymi słowy, kiedy już go nabyliśmy, George nigdy nie był wolny.
Nie. Ani razu.
Kiedy opisałem tę sytuację mojemu przyjacielowi Stevenowi, miłośnikowi psów i zapalonemu medytatorowi, był oburzony na myśl o cierpieniach George’a. Opowiedziałem mu o tym, jak George zawsze napinał swój łańcuch, często wyskakiwał w powietrze, jakby miał zerwać jego ogniwa lub zsunąć zapięcie z tyczki – albo jakby mógł po prostu odlecieć. A jednak zawsze spadał na ziemię, a jego łapy powracały do bezbarwnej ziemi na skraju rozpiętości łańcucha, gładkiej od lat jego desperackiego szarpania.
Drżąca, skomląca radość, z jaką George zawsze mnie witał – nawet gdy widział mnie przez okno jadalni: Ja, który nigdy go nie uwolniłem – wciąż mnie prześladuje.