Spacerując po swojej śródmiejskiej dzielnicy Detroit, Mark Covington zatrzymuje się, by podziwiać widoki. Domy i sklepy, które istniały, gdy był dzieckiem, zniknęły, zastąpione pustymi działkami, budynki spłonęły lub zostały rozebrane. Na ich miejscu jest dzika przyroda. Wysoka trawa, dzikie kwiaty i drzewa. „Spójrzcie tylko na to” – mówi. „To mogłaby być wiejska droga.”
Takie widoki są coraz częstsze w całym Detroit, opuszczonej byłej stolicy amerykańskiego przemysłu samochodowego, a obecnie słowie-wytrychu na temat katastrofalnego upadku miasta. Kiedyś czwarte co do wielkości miasto w Ameryce, jego populacja skurczyła się z około 1,8 miliona w szczytowym okresie w latach 50-tych do mniej niż 900 tysięcy obecnie. Jego ulice są wyłożone niewiarygodną liczbą 33,000 pustych działek i pustych domów. Władze miasta są spłukane. Skorupy zniszczonych fabryk spoglądają na miejski krajobraz, który został porównany do Nowego Orleanu po huraganie Katrina – z tą różnicą, że katastrofa Detroit została spowodowana przez człowieka i zajęła dekady, aby się rozwinąć.
Teraz nasiona niezwykłego odrodzenia są zasiewane – dosłownie. W całym Detroit ziemia jest przekształcana w rolniczą. Bruzdy są uprawiane, gleba nawożona, a plony sadzone i zbierane. Jak w żadnym innym mieście na świecie, miejskie rolnictwo zakorzeniło się w Detroit, nie tylko jako hobby czy zajęcie uboczne, ale jako część modelu całkowitej rewitalizacji dużego miasta. Niektóre farmy są dziełem zatwardziałych indywidualistów lub grup społecznych non-profit. Inne, jak Hantz Farms, są wspierane przez miliony dolarów i mają na celu zbudowanie największej na świecie miejskiej farmy w samym środku miasta.
Mark Covington, lat 38, jest jednym z tych pionierów XXI wieku, choć na swoją rolę natknął się niemal przez przypadek. Będąc bezrobotnym po utracie pracy jako inżynier środowiska i mieszkając z matką dwa lata temu, zaczął porządkować pustą działkę w pobliżu swojego domu przy Georgia Street, sadząc warzywa i pozwalając okolicznym mieszkańcom zbierać je za darmo. Potem pojawił się sad drzew owocowych, a także dom kultury – powstały w wyniku przebudowy dwóch pustych budynków – który trzyma miejscową młodzież z dala od ulic. W rezultacie okolica jego domu z dzieciństwa uległa transformacji. Miejscowe dzieci przychodzą na wieczory filmowe organizowane pośród upraw. Mieszkańcy uwielbiają darmowe, świeże jedzenie w okolicy, w której nie ma dużych supermarketów. Ogród przy Georgia Street Community Garden nigdy nie został zdewastowany.
Stając obok świeżo zasadzonej grządki cebuli, ziemniaków, czosnku i zieleni kolendrowej, Covington jest genialną duszą z łagodnością wbudowaną w olbrzymią fizyczną ramę, która mogłaby grać w futbol amerykański. Kiedy spaceruje po swojej okolicy, wydaje się, że wszyscy znają jego imię i pozdrawiają go. Wydaje się niepewny, czy stoi na czele rewolucji społecznej, ale wie, że dokonał wielkiej zmiany w tej części miasta, w której brakowało prawdziwych ulepszeń. „Po prostu zrobiłem to, co wydawało się konieczne do zrobienia” – wzrusza ramionami.
Znanym refrenem wielu spośród tysięcy ludzi zaangażowanych w miejskie rolnictwo w Detroit jest to, że przywracają oni miasto do jego przedindustrialnych korzeni. Pod koniec XVIII wieku Detroit było małym punktem handlowym otoczonym polami i farmami. „Wiecie, ten obszar zaczynał jako ziemia uprawna i właśnie do tego wracamy” – mówi Rich Wieske, który prowadzi ponad 60 uli w śródmieściu Detroit i sprzedaje uzyskany w ten sposób miód w celach komercyjnych. Wieske w średnim wieku ma białą brodę i pasję do swoich pszczół. To, co zaczęło się jako hobby, mające na celu dostarczenie miodu do produkcji miodu pitnego, teraz przerodziło się w zawód.
Pielęgnując pięć swoich uli, znajdujących się na działce, na której kiedyś stała okazała ceglana rezydencja, a teraz jest przyjemnym skrawkiem lasu, Wieske podziwia, jak odpowiednie jest środowisko śródmieścia dla jego małych podopiecznych. Każdego roku pasieka Wieske’a, Green Toe Gardens, produkuje około 3000 funtów miodu i sprzedaje go na lokalnych rynkach Detroit. „Nasze zbiory są tak wysokie, jak nigdzie indziej w USA. Jest tam tak dużo paszy, tak dużo ziemi dla pszczół” – mówi.
Jednak faktem pozostaje, że przez ostatnie 100 lat Detroit kojarzyło się przede wszystkim z przemysłem. To właśnie tam Henry Ford wynalazł linię produkcyjną, dając początek przemysłowi samochodowemu. Detroit stało się archetypiczną amerykańską metropolią XX wieku dzięki setkom ogromnych fabryk, otoczonych solidnymi domami klasy średniej i kwitnącym śródmieściem wypełnionym drapaczami chmur. Była magnesem dla imigrantów i przyniosła wielkie przemysłowe fortuny wielkim amerykańskim rodzinom, stając się centrum kultury i produkcji, w którym politycy mogli marzyć o tym, że pewnego dnia dorówna Nowemu Jorkowi.
Już nie. Przemysł samochodowy upadł, zabierając ze sobą miejsca pracy. „Biała ucieczka” spowodowała, że dzielnice zaczęły podupadać wraz z odpływem klasy średniej, rujnując wszelkie szanse na zebranie wystarczających podatków na utrzymanie miasta. Niegdyś zamożne, etnicznie mieszane miasto jest obecnie w ponad 80% czarne, a stopa bezrobocia sięga 50%. Od lat 70-tych XX wieku podejmowano liczne próby powstrzymania upadku, albo poprzez powstrzymanie fabryk samochodów przed opuszczeniem miasta, albo poprzez sprowadzenie nowych gałęzi przemysłu, takich jak ogromne kasyna, które pojawiły się w centrum miasta.
Wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Detroit nie jest przekształcane przez jakąś masową, odgórną inicjatywę, ale przez projekty takie jak miejska farma, która pojawiła się na Linwood Street. To typowa scena Detroit, z wypalonymi sklepami, pustymi działkami i domami, plus kilka innych budynków, w których mieszkańcy ledwo się trzymają. Zewsząd dobiega ryk ruchu ulicznego, a także dźwięk małego traktora John Deere, który kosi trawę wokół dużego poletka gołej ziemi, przygotowanego pod nasadzenia. Na pobliskich działkach jest więcej gołych pól. Zapach wilgotnej ziemi i nawozu miesza się ze spalinami. Miejska farma przy Linwood Street jest już w czwartym sezonie sadzenia, produkując plony kukurydzy, kabaczków i ziemniaków, które okoliczni mieszkańcy mogą zbierać, znów za darmo. Opracowany przez Urban Farming, który został założony przez piosenkarkę z Detroit i byłego protegowanego Prince’a, Taja Sevelle, ruch ten ma na celu przekształcenie pustych terenów w produkcję żywności, zapewniając zdrowszą dietę mieszkańcom miasta, którzy albo głodują, albo źle się odżywiają.
Niektóre z projektów Urban Farming, takie jak Linwood, są ogromne, obejmujące kilka bloków miejskich i generujące znaczne ilości żywności. Inne, takie jak sadzenie pojedynczych ogrodów na dachach lub tworzenie „żywych ścian”, są niewielkie. Tylko w zeszłym roku grupa nadzorowała utworzenie 900 ogrodów żywnościowych w Detroit. Niektóre z nich znajdowały się w ogrodach ludzi, inne na terenach podarowanych organizacjom charytatywnym przez lokalnych mieszkańców lub zakupionych od miasta.
Sevelle widzi to, co się dzieje jako zwiastun rozwoju urbanistycznego dla podupadających śródmieść zachodniego świata, z Detroit na czele tego zjawiska. „Widzę, że cały świat wygląda inaczej. Detroit będzie numerem jeden w pokazywaniu ludziom, jak wyciągnąć miasto z takiej sytuacji, jak ta” – mówi.
Nie żeby takie wielkie myśli niepokoiły mieszkańców Linwood Street, takich jak William Myers, 70-letni emerytowany pracownik General Motors. On po prostu wie, że plony kiełkujące z pól, które niespodziewanie wyrosły na jego ulicy, karmią wielu jego biednych sąsiadów. Jak w przypadku wielu gospodarstw prowadzonych przez społeczność lub organizacje charytatywne, żywność jest po prostu dostępna za darmo dla mieszkańców. Kiedy jest gotowe, mogą oni przyjść i sami zebrać je prosto z ziemi. Taki schemat może wydawać się przepisem na chaos, ale wandalizm na miejskich farmach jest prawie nieznany. Są one nieogrodzone, otwarte dla wszystkich i prowadzone przez wolontariuszy lub pracowników organizacji charytatywnych. Jest nadzieja, że mieszkańcy, którzy jedzą żywność, będą również pomagać w jej uprawie. Nie ma jednak ustalonych zasad. „To jest piękne,” mówi Myers. „Jest tu wielu ludzi, którzy naprawdę tego potrzebują, a oni mówią, że smakuje bardzo dobrze.”
Rolnictwo od dawna istnieje w zakamarkach miejskiego życia. Ogrody towarowe, ogródki działkowe i przydomowe działki zawsze pomagały zapewnić dodatkowe pożywienie mieszkańcom miast. To z pewnością tradycja, którą Patrick Crouch uważa za swoją kontynuację. Rudowłosy mężczyzna, ubrany w T-shirt i dżinsy, ciężko pracuje w promieniach późnowiosennego słońca. „Uważaj na szparagi!” woła, pchając ręczny pług przez glebę na farmie Earthworks Urban Farm. Znajduje się ona w jednej z najuboższych dzielnic Detroit i zaopatruje w żywność kuchnię dla ubogich, prowadzoną przez mnichów kapucynów, która jest niezbędna dla najuboższych mieszkańców dzielnicy. „Myślę, że jest w tym pewien kontekst historyczny” – mówi. „Istnieje długa historia miejskiego rolnictwa. Inspiracji szukam w paryskich ogrodach targowych z XIX wieku.”
Crouch, który ma doświadczenie w rolniczym aktywizmie społecznym, urodził się w Maryland, stanie znanym z wiejskich obszarów rolniczych. Jednak skończył w Detroit, ćwicząc swoje agrarne umiejętności, a Earthworks ma teraz potencjał, aby przekształcić jego miasto, tworząc jedną rzecz, której miasto potrzebuje bardziej niż czegokolwiek innego: sposób na zarabianie na życie. Crouch rozwija „działkę modelową”, która składa się z rzędów warzyw, kilku uli i pryzmy kompostowej. Wierzy, że przy ciężkiej pracy modelowa działka mogłaby zostać powielona na poszczególnych działkach w całym mieście i zapewnić właścicielom środki pozwalające na uzyskanie dochodu w wysokości być może 20 000 dolarów rocznie. W Detroit taka pensja może być wręcz cudowna. „Ten ogród mógłby zostać powielony i przekształcony dla zysku. Taki jest cel. Może zapewnić pensję wystarczającą na życie” – mówi.
Niezwykłe w Detroit jest to, że gleba w jego miejskim krajobrazie jest w stanie utrzymać rolnictwo nawet po ponad stu latach urbanizacji. Choć wiele terenów fabrycznych jest skażonych, ziemia pod miejskimi domami często nie jest. Crouch przebadał glebę, na której uprawia Earthworks, i choć często jest ona uboga w składniki odżywcze, zazwyczaj nie jest zanieczyszczona. Teraz, z każdą rundą uprawy, zbiorów i kompostowania, jej stan poprawia się każdego roku. Uprawy warzyw i owoców Earthworks są nawet certyfikowane jako organiczne.
W innych miejscach plany są jeszcze bardziej ambitne. Mike Score, prezes Hantz Farms, ma wizję czegoś, czego żadne inne nowoczesne miasto nigdy nie próbowało: prowadzenia pełnowymiarowych komercyjnych farm.
Operując w byłej fabryce, Hantz Farms – pomysł Johna Hantza, jednego z ostatnich zamożnych białych finansistów mieszkających w mieście – planuje hurtową transformację krajobrazu i stworzenie odpowiedniego przemysłu rolniczego. Score widzi przyszłość rolnictwa na wielką skalę, na miejskich gruntach oczyszczonych z domów i ich mieszkańców, z opuszczonymi fabrykami przekształconymi w instalacje hydroponiczne pełne pomidorów i innych roślin uprawianych przez cały rok w sztucznym klimacie. Biznes ten mógłby stworzyć miejsca pracy, podatki i dochody, których od lat nie zapewnia żaden inny sektor przemysłowy w mieście. „Jest to jedyna w swoim rodzaju okazja do zmiany kształtu Detroit” – mówi Score. „Rolnictwo na małą skalę nie jest w stanie stworzyć miejsc pracy. My wierzymy, że możemy to zrobić. Możemy zrobić różnicę.”
Z pewnością jest wystarczająco dużo ziemi. Opuszczone domy, pustostany i puste fabryki stanowią obecnie około jednej trzeciej Detroit, zajmując powierzchnię około 40 mil kwadratowych – tyle, co San Francisco. Spacerując wśród rzędów domów otaczających biura Hantza, Score wyobraża sobie krajobraz zdominowany przez rolnictwo. W czarnych kowbojskich butach i z leniwym akcentem, który zdaje się nawiązywać do Południa, wygląda na nieprawdopodobnego wizjonera miejskiego Detroit, gdy opisuje działki warzywne, pola i szklarnie, jednocześnie trzymając w ręku solidny kij, by odganiać bezpańskie psy i patrząc na wypalone domy, które czasem służą za meliny. Wśród ruin znajduje się kilka rzędów zadbanych domów, w których dzielni mieszkańcy nadal się trzymają, ale Score nie uważa ich obecności za problem. „Nie jesteśmy jak deweloperzy, jak Walmart, gdzie potrzebujemy całego bloku ziemi, żeby zbudować nowy sklep. Jeśli ktoś nadal mieszka w swoim domu i nie chce go opuścić lub sprzedać, to w porządku” – mówi. „Możemy po prostu uprawiać ziemię wokół nich.”
Projekt Score’a nie jest próżną fantazją: oczekuje się, że Hantz Farms wkrótce rozpocznie uprawę na 40-akrowej działce w mieście. Będzie to największa miejska farma na świecie, a jeśli odniesie sukces, inne programy Hantz zostaną wdrożone i komercyjne rolnictwo rozpocznie się w odległości kilku mil od centrum miasta. To z pewnością przyciągnęło uwagę pozbawionych pieniędzy lokalnych władz. Burmistrz Detroit, Dave Bing, pracuje obecnie nad planem przyszłości miasta, który ma zostać ogłoszony w ciągu najbliższych 18 miesięcy. Oczekuje się, że będzie on zakładał skoncentrowanie pozostałych mieszkańców Detroit w obszarach, które wciąż są opłacalne i porzucenie dzielnic, które uznawane są za takie, z których nie ma już powrotu. W efekcie powstałyby „węzły” ludności miejskiej otoczone dużymi połaciami ziemi, które prawdopodobnie byłyby w dużej mierze puste. Detroit stałoby się bardziej nowoczesnym miastem, z wieloma opuszczonymi i odizolowanymi budynkami, które zostałyby zburzone. Jego mieszkańcy mogliby pracować w mieszanych, wiejskich i miejskich zawodach, a ich zdrowie i dieta byłyby odżywiane i ulepszane przez uprawy z ich własnego miasta. Hantz Farms wierzy, że jego wielkoskalowe rolnictwo idealnie wpasowałoby się w taki schemat.
Jednak duża komercyjna operacja, taka jak Hantz, nie jest pozbawiona krytyków. Grupy społeczne i niektórzy aktywiści zajmujący się miejskim rolnictwem nie ufają motywowi zysku korporacji, oskarżając ją o próbę „zagarnięcia ziemi”. Taka krytyka jest odrzucana przez Score’a, który widzi swoje komercyjne farmy działające ramię w ramię z organizacjami społecznymi. „Nie widzę powodu, dla którego musi to być opcja albo albo”, mówi. „Możemy obaj współistnieć w zmienianiu miasta i przekształcaniu go w coś innego”. W pewnym stopniu to już się dzieje. Ogólnomiejski sojusz organizacji non-profit sponsoruje Fundację Shar, której celem jest zagospodarowanie do 2000 akrów w 15- do 30-akrowe strąki: podobnie jak plany Hantz Farms, będą one prowadzone jako przedsiębiorstwa rolne.
Miejskie farmy już powstają w podobnych, wyblakłych miejskich gigantach „amerykańskiego Pasa Rdzy”, takich jak Cleveland i Buffalo. Pomysł ten nie ogranicza się jedynie do borykających się z problemami miast poprzemysłowych: przybiera na sile również w tętniących życiem metropoliach, takich jak Nowy Jork i Los Angeles. Organizacja Sevelle’a, która narodziła się w Detroit, pomaga obecnie zakładać miejskie farmy i ogrody na terenie całego kraju. „Robimy to w ponad 25 miastach w USA i za granicą” – mówi.
Możliwe, że przyszłość miast rodzi się w Detroit. Jeśli tak, to jest to wizja, z której Wieske, genialny pszczelarz, jest zadowolony. Kiedy jedzie do swoich uli, niepokoi samochodem dzikiego bażanta, a ten wybucha w niebo w eksplozji piór – scena powszechna na wsi w Ameryce, ale rzadko kojarzona z centrum miasta. „Bażanty są tu cały czas,” mówi. He smiles and recites the unofficial slogan of Detroit’s urban farming revolutionaries: „We are turning Motown into Growtown.”
To see a film of the Detroit farms, go to observer.co.uk/magazine
{{topLeft}}
{{bottomLeft}}
{{topRight}}
{{bottomRight}}
{{/goalExceededMarkerPercentage}}
{{/ticker}}
{{heading}}
{{#paragraphs}}
{{.}}
{{/paragraphs}}{{highlightedText}}
- Share on Facebook
- Share on Twitter
- Share via Email
- Share on LinkedIn
- Share on Pinterest
- Share on WhatsApp
- Share on Messenger