Zwiedzanie pola bitwy nad Sommą w północnej Francji to w dużej mierze kwestia przechodzenia z jednego cmentarza Commonwealth Graves Commission na drugi. Cmentarze są wszędzie, niektóre z nich bardzo małe, składające się jedynie z garstki białych kamieni z marmuru portlandzkiego, na wielu z nich widnieje napis: A Soldier of the Great War / Known to God. Widzi się tak wiele tych cmentarzy i tak wiele kamieni – wraz z ogromnym pomnikiem w Thievpal noszącym nazwiska około 70.000 brytyjskich żołnierzy, których ciał nigdy nie odnaleziono – że po kilku godzinach czujesz się odrętwiały. Przytłoczony.
Wielkość bitwy wciąż oszałamia wyobraźnię. Somma była epopeją zarówno rzezi, jak i daremności; rozrzutnym marnotrawstwem ludzi i materiałów, jakiego świat nigdy nie widział. Rankiem 1 lipca 1916 roku, 110 000 brytyjskich piechurów ruszyło „na front”. W ciągu kilku godzin 60.000 z nich poniosło straty. Prawie 20 000 z nich już nie żyło lub umarło z powodu ran, wielu z nich przez wiele dni leżało między okopami, na ziemi niczyjej. Siły atakujące nie zdobyły ani jednego ze swoich celów.
Mimo to, pewien pułkownik sztabowy miał czelność napisać: „Wydarzenia z 1 lipca potwierdziły wnioski brytyjskiego wyższego dowództwa i w pełni uzasadniły zastosowane metody taktyczne.”
Marszałek polny Sir Douglas Haig, szef sztabu Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych (BEF) i architekt bitwy, najwyraźniej się z tym zgodził. Następnego dnia po klęsce, stwierdzając, że wróg „bez wątpienia został wstrząśnięty i ma niewiele rezerw w ręku”, omówił z podwładnymi metody kontynuowania ofensywy.
Robił to z transcendentalnym uporem przez kolejne cztery miesiące, aż zimowa pogoda zmusiła do zakończenia kampanii, jeśli nie walk. Do tego czasu armia Haiga poniosła ponad 400 000 ofiar. Dla Brytyjczyków, w poważnym osądzie znanego historyka wojskowości Johna Keegana, „bitwa była największą tragedią… w ich narodowej historii wojskowości” i „oznaczała koniec epoki witalnego optymizmu w brytyjskim życiu, którego już nigdy nie odzyskano.”
Ale Haig nie był jeszcze skończony.
Wielcy dowódcy historyczni fascynują nas, a my czytamy ich biografie szukając jednej lub więcej cech charakteru, które naszym zdaniem zadecydowały o ich sukcesie. W przypadku Napoleona, na przykład, myślimy o wyobraźni. W Lee widzimy zuchwałość. Wellington – opanowanie. Hannibal – odwagę. Oczywiście, prawdziwie wielcy generałowie wydają się posiadać wszystkie te cechy w pewnym stopniu. Są oni swego rodzaju artystami, łączącymi w jednej osobie inteligencję, intuicję, odwagę, kalkulację i wiele innych cech, które pozwalają im widzieć to, czego inni nie widzą i działać, gdy nadejdzie właściwy czas. Dla studentów historii wojskowości pytanie o to, co czyni wielkich dowódców, jest niewyczerpanie fascynujące.
Naturalnie nie intrygują nas nieudani generałowie, tak samo jak nie lubimy czytać o piłkarzach, którzy trafiają do setki. Nie ma nic budującego w biografii, powiedzmy, Ambrose’a Burnside’a czy któregokolwiek z generałów Unii dręczonych przez Stonewalla Jacksona w dolinie Shenandoah.
Ale Douglas Haig może być wielkim wyjątkiem od tej reguły. Po pierwsze dlatego, że wciąż ma obrońców, którzy – mimo tych wielu cmentarzy i nierozstrzygniętych, kosztownych bitew – twierdzą, że w istocie nie był on nieudanym dowódcą. Przecież pod koniec wojny armia, którą dowodził – i którą niemal zrujnował – była, jeśli nie zwycięska, to zdecydowanie po zwycięskiej stronie. Na drugim biegunie można jednak przekonująco argumentować, że Haig nie tylko nie osiągnął założonych celów w wielkich bitwach nad Sommą i Ypres. Zawiódł w znacznie szerszym sensie; zawiódł klasycznie, na wzór Pyrrusa, który po bitwie pod Eskulusem lamentował: „Jeszcze jedno takie zwycięstwo nad Rzymianami i jesteśmy zgubieni.”
Podczas gdy kontrowersje wokół Haiga nigdy nie zostały rozstrzygnięte, nie było wątpliwości co do jego zdolności do dowodzenia, gdy przejmował brytyjskie siły na froncie zachodnim po porażkach z 1915 roku. Bitwy pod Arras i Loos były źle zaplanowane i zarządzane, zdobyły niewiele terenu i spowodowały, jak się wtedy wydawało, ciężkie straty. Ówczesny dowódca BEF Sir John French był wyczerpany, zdemoralizowany i pozbawiony zaufania do siebie i swoich bezpośrednich podwładnych. Zastąpił go Haig, który był, według słów Winstona Churchilla, „pierwszym oficerem Armii Brytyjskiej”. Uzyskał wszelkie kwalifikacje, zdobył wszelkie doświadczenie i służył na każdym stanowisku wymaganym dla naczelnego dowództwa.” A Haig był tak samo pewny siebie, jak i wykwalifikowany. Churchill, ponownie: „Szacunek jego kolegów wojskowych znalazł zdrowy odpowiednik w jego własnej pewności siebie…. Był tak pewny siebie na czele brytyjskiej armii, jak wiejski dżentelmen na ziemi, którą jego przodkowie wydeptywali od pokoleń i której uprawie poświęcił swoje życie.”
Memat „wiejskiego dżentelmena” jest szczególnie trafny w przypadku Haiga. Miał on zamiłowanie do koni, co jest zrozumiałe u kogoś, kto był oficerem kawalerii w czasach początków silnika spalinowego. Ale przywiązanie Haiga do konia było trwałe i uparte, a on sam posunął się nawet do stwierdzenia, że karabin maszynowy był przereklamowaną bronią – zwłaszcza przeciwko koniowi.
Generałowie, jak mawiają cynicy, zawsze toczą ostatnią wojnę. Do pewnego stopnia jest to prawda, ale można ich usprawiedliwić, gdyż nie mają bezpośredniego doświadczenia z następną wojną. Ale Haig nadal wierzył w kawalerię długo po tym, jak wojna, którą faktycznie toczył – I wojna światowa – udowodniła, że żołnierze konni są absurdalnie bezbronni i przestarzali.
Haig przewidział istotną rolę dla konia w swoim arcydziele, ofensywie nad Sommą. Bitwa ta jest powszechnie, i niesłusznie, pamiętana jako rozstrzygnięta przezwycięstwem. (Nie udało się nawet pod tym względem, gdyż alianci stracili więcej ludzi niż Niemcy). Haig, jak głosi popularne myślenie, atakował i wciąż atakował – nawet wtedy, gdy teren, który jego ludzie zdobywali, jard po jardach, był bezużyteczny z militarnego punktu widzenia – aby zmęczyć Niemców. Wytrącanie z równowagi nigdy nie jest natchnioną strategią i zwykle jest schronieniem dowódcy, który nie potrafi wymyślić nic lepszego. A Haig był, jeśli w ogóle, pozbawiony wyobraźni. Jak pisze Paul Fussell w swoim niezastąpionym tomie The Great War and Modern Memory, „W sytuacji wymagającej wojskowego odpowiednika dowcipu i inwencji… Haig nie wykazał się niczym”
Na jego obronę pozostaje fakt, że Haig szczerze wierzył, iż zmasowany frontalny atak brytyjskiej piechoty wybije dziurę w niemieckiej linii, przez którą jego kawaleria mogłaby następnie szarżować ku chwale. Kilkakrotnie wprowadzano oddziały konne w oczekiwaniu na zryw, który oczywiście nigdy nie nastąpił.
Krytycy Haiga są w tej kwestii bezlitośni – człowiek ten był tak pewny swoich przestarzałych idei, że nigdy nie pozwolił, aby rzeczywiste doświadczenie z pola bitwy je podważyło. Jego fantazjom o szarżach kawalerii przez otwarty teren odpowiadał nacisk na wysyłanie piechoty przeciwko wrogowi w zwartych szeregach, w powolnym marszu, co pozwalało mu zachować kontrolę. Andrew Jackson pokazał wady tej metody ataku podczas wojny 1812 roku, a amerykańska wojna secesyjna uświadomiła to sobie przy kilkunastu różnych okazjach. Ale jeśli Haig kiedykolwiek słyszał o Cold Harbor, to najwyraźniej nie wierzył, że lekcja ta odnosi się do brytyjskich żołnierzy. A Konfederaci, którzy w ciągu 20 minut wybili 7000 żołnierzy Unii, nie mieli nawet karabinów maszynowych.
Kiedy straszliwa, 142-dniowa męka nad Sommą dobiegła końca, w brytyjskim rządzie panowało przekonanie „nigdy więcej Somm”. Politycy, jak się wydawało, czegoś się nauczyli, ale Haig nie. Chciał stoczyć kolejną bitwę, bardzo podobną do tej nad Sommą, tylko większą i na terenie, który jeszcze gorzej nadawał się do ofensywy. Tym razem, w osławionym salucie Ypres we Flandrii, wierzył, że uda mu się to zrobić dobrze i wygrać wojnę. Do lata 1917 roku frontalne natarcia poniosły katastrofalne porażki na całym froncie zachodnim. Po ostatniej próbie przebicia się przez niemiecką linię, armia francuska załamała się i zbuntowała. Haig nie miał do zaoferowania żadnej nowej taktyki, a jedynym postępem technologicznym, który był obiecujący, był czołg. Jednak na całym, ponad 300-kilometrowym froncie zachodnim nie było chyba terenu mniej nadającego się do walki czołgowej niż podmokłe, nisko położone tereny Flandrii.
Ale Haig i jego sztab byli niezwykle pewni siebie, i jak sucho zauważył Churchill, „nadzieje na decydujące zwycięstwo… rosły z każdym krokiem od brytyjskiej linii frontu i osiągnęły absolutne przekonanie w Departamencie Wywiadu”. Jednakże cywilni szefowie Haiga w Londynie byli sceptyczni. Nowy premier, Lloyd George, chciał walczyć defensywnie na froncie zachodnim, czekając, aż Amerykanie, będący teraz na wojnie, zaczną napływać do Europy w decydującej liczbie.
Haig prowadził wynikającą z tego polityczną bitwę z typowym dla siebie wyrzutem sumienia i zwyciężył w biurokratycznych okopach. Dostał wszystko, czego chciał, w postaci ludzi i materiałów do tego, co stało się znane jako Trzecie Ypres lub Passchendaele, bitwy zapamiętanej między innymi z powodu terenu tak podmokłego, że cały świat wydawał się składać z niczego innego jak błota i dziur po pociskach wypełnionych plugawą wodą. W żadnej bitwie lądowej w historii tak wielu ludzi nie zginęło przez utonięcie.
W druzgocącej ocenie Churchilla, Haig „zniszczył zarówno męskość, jak i broń armii brytyjskiej niemal doszczętnie”. Keegan jest również bezlitosny: „Nad Sommą wysłał kwiat brytyjskiej młodzieży na śmierć lub okaleczenie; w Passchendaele wtrącił ocalałych w odmęty rozpaczy.”
O końcowym szturmie, który przeniósł zrujnowaną, bezcelową małą wioskę Passchendaele, brytyjski historyk wojskowości J. F. C. Fuller napisał.F.C. Fuller, napisał: „Trwanie… w tej taktycznie niemożliwej bitwie było niewybaczalnym przejawem świńskiej głupoty ze strony Haiga.”
To jest klucz do porażki Haiga jako generała. Każda cnota staje się wadą, gdy popada w przesadę. Śmiałość staje się żywiołowością. Roztropność staje się nierozwagą. Wola i postanowienie stają się uporem i świństwem. Haig najwyraźniej wierzył, że wola i determinacja są w stanie pokonać każdą przeszkodę. Nawet błoto i karabiny maszynowe. Trzecie Ypres było bitwą, która dała początek opowieści o tym, jak szef sztabu Haiga został zapędzony na front i gdy zobaczył błotniste pustkowia, zalał się łzami i powiedział: „Dobry Boże, czy naprawdę wysłaliśmy ludzi, by w tym walczyli?”
„Jest jeszcze gorzej,” powiedział jego kierowca, „dalej w górę.”
Fussell, wśród innych, uważa tę historię za zbyt dobrą, a niektórzy obrońcy Haiga uważają za oszczerstwo sugerowanie, że marszałek polny i jego sztab byli tak bezczelnie nieświadomi rzeczywistych warunków pola bitwy. Można się zastanawiać, dlaczego protestują: Wydaje się, że gorzej by było, gdyby rzeczywiście wiedzieli i nadal wysyłali ludzi na front, gdzie w dosłownym trzęsawisku Niemcy, w pamiętnym sformułowaniu Churchilla, „sprzedawali każdy centymetr ziemi za pomocą wymuszeń”
Oskarżenie przeciwko Haigowi i jego „świńskim” naleganiom na walkę pod Trzecim Ypres kosztem ponad 250 000 brytyjskich ofiar nie jest po prostu oskarżeniem o straty, choć to by wystarczyło. Tym, co zapewnia Trzeciemu Ypres status jednej z największych pomyłek militarnych w historii, jest fakt, że choć Haig uważał ją za zwycięstwo, bitwa ta niemal przegrała wojnę dla aliantów.
Pod koniec 1917 i na początku 1918 roku Niemcy przenieśli wojska z Rosji na front zachodni i rozpoczęli przygotowania do własnej wielkiej ofensywy przeciwko armii brytyjskiej, która została tak ciężko pobita, że zmuszona była zredukować liczbę batalionów w dywizji z 13 do 10. Kraj był teraz, według mrożących krew w żyłach słów Churchilla, „doprowadzany do ruiny przez surowe prawa pozostałej męskości narodu”. Chłopcy w wieku 18 i 19 lat, starsi mężczyźni do 45 lat, ostatni żyjący brat, jedyny syn matki (a ona jest wdową), ojciec, jedyna podpora rodziny, słaby, wyczerpany, trzykrotnie ranny – wszyscy muszą teraz przygotować się na kosę.”
Nie było alternatywy. Ludzie, którzy powinni byli bronić linii przed wielką wiosenną ofensywą Ludendorffa, byli, według słów tej ponurej okopowej przyśpiewki, „zawieszeni w starym drucie kolczastym.”
Haig potrzebował posiłków. Po drugiej stronie kanału były dostępne wojska, ale Lloyd George nie chciał ich wysłać w obawie, że Haig, jak nastolatek z nową kartą kredytową, po prostu wyda do granic możliwości. A Haig dał mu wszelkie powody, by w to wierzyć. Jeśli istniała głęboka nieufność między cywilnym a wojskowym przywództwem, to winę za nią ponosił właśnie Haig. Przepełniony wysublimowaną pewnością siebie, zawsze obiecywał wielki sukces, a w miarę rozwoju wydarzeń zmieniał jego definicję. Czuł więc pogardę dla polityków, a oni dla niego. Politycy mieli rację, ale nie mieli odwagi postąpić zgodnie ze swoimi przekonaniami i zwolnić Haiga. Kompromis, pozwalający mu zachować dowództwo, ale odmawiający mu rezerw, których potrzebował, był najgorszą z wielu złych alternatyw.
Gdy niemiecka ofensywa ruszyła jak wielka fala 21 marca, armia brytyjska straciła więcej terenu, niż zyskała podczas którejkolwiek z wielkich ofensyw Haiga. W końcu Brytyjczycy utrzymali się, ale ledwo. Niemcy zapłacili teraz cenę za zniszczenia, które w tej wojnie bardziej dotknęły atakujących niż obrońców. Brytyjczycy i Francuzi roztrwonili miliony ludzi w daremnych atakach. Ale teraz nadciągali Amerykanie, by zastąpić zmarnowane bataliony. Niemcy nie miały Ameryki, która mogłaby przyjść im z pomocą.
Więc fala się odwróciła i z Haigiem wciąż dowodzącym BEF, alianci odepchnęli Niemców i wymusili najpierw zawieszenie broni, a potem fatalny w skutkach Traktat Wersalski. Byli zbyt słabi, by całkowicie wyprzeć wroga z terenów zdobytych w 1914 roku, więc Niemcy uwierzyli, że tak naprawdę nigdy nie zostali pokonani. Alianci nie byli w stanie wyrazić tego wystarczająco dobitnie, ponieważ roztrwonili zbyt wiele sił nad Sommą, w okolicach Ypres i w innych nieprzekonujących ofensywach. Jeśli Haig był zwycięskim dowódcą, jak utrzymują jego obrońcy, jego zwycięstwo nie było na tyle zdecydowane, by przekonać między innymi Adolfa Hitlera.
Po wojnie Haig stał się dla brytyjskiego rządu postacią kłopotliwą. Popularnie przedstawiano go jako bohatera, dawano mu pieniądze i tytuły, ale nigdy innej pracy. Pracował bezinteresownie na rzecz weteranów, a kiedy zmarł w 1928 roku, przy jego trumnie spoczęło 200 000 weteranów – ludzi, którzy służyli pod jego odległym, nieugiętym dowództwem, gdzie generałowie spali w pałacach i pili szampana, podczas gdy żołnierze żyli w okopach i dziurach po pociskach.
Wczesne biografie były pochlebne, a Haig robił wszystko, by to zapewnić, wysyłając materiały autorom. Potem przyszły nieuniknione ponowne oceny. B.H. Liddell-Hart, wybitny historyk wojskowości, który został ranny na froncie zachodnim, przeszedł drogę od wielbiciela do sceptyka i niestrudzonego krytyka. W swoim dzienniku napisał:
Był to człowiek o najwyższym egoizmie i zupełnym braku skrupułów, który dla swojej przerośniętej ambicji poświęcił setki tysięcy ludzi. Człowiek, który zdradził nawet swoich najbardziej oddanych asystentów, jak również rząd, któremu służył. Człowiek, który osiągnął swoje cele za pomocą podstępu, który był nie tylko niemoralny, ale i przestępczy.
Wojskowa reputacja Haiga mogła nawet wpłynąć na panującą postawę ustępstw. Myślano, że nic nie jest warte kolejnej Sommy. Ale oczywiście świat – w tym Brytyjczycy – znów poszedł na wojnę. Pomimo wszystkich rzezi, wojna Haiga była nierozstrzygnięta i musiała zostać stoczona ponownie. Po tej wojnie zmiany, jakie wprowadziła w życie pierwsza wojna światowa, stały się wyraźnie widoczne. Wielka Brytania nie była już imperialną potęgą, a stare edwardiańskie pewniki rozpadły się. Podobnie jak klasa społeczna, która go stworzyła, Haig był postacią nie tyle kontrowersyjną, co pogardzaną. Tępy, nieczuły, pozbawiony wyobraźni, zadufany w sobie „pułkownik Blimp” najgorszego sortu. Haig został okrutnie wykpiony, najpierw w satyrycznym musicalu Oh! What a Lovely War, a następnie w telewizyjnym serialu komediowym Blackadder Goes Forth z 1989 roku.
Miał jeszcze swoich obrońców, ale byli oni w ostatnim okopie, ledwo się trzymając. W swoich książkach przekonywali, że Haig był ciekawym, pomysłowym żołnierzem, który w rzeczywistości docenił taktyczną wartość karabinów maszynowych i czołgów. Zanim jednak umarł, sam Haig dał swoim krytykom amunicję, trzymając się publicznie i uparcie swoich przestarzałych przekonań. Jeszcze w 1926 roku był w stanie tak pisać o przyszłości działań wojennych:
Wierzę, że wartość konia i możliwości dla konia w przyszłości będą prawdopodobnie tak wielkie, jak nigdy dotąd. Samoloty i czołgi to tylko dodatki do ludzi i koni, i jestem pewien, że w miarę upływu czasu znajdziecie tyle samo zastosowań dla konia – dobrze wyhodowanego konia – ile kiedykolwiek w przeszłości.
Zaskakujące, że człowiek, który tam był, może nadal wierzyć w kawalerię 10 lat po Somme. Ale to właśnie fragment o „dobrze wychowanym koniu” jest tym, co naprawdę zdradza grę. Haig był niezaprzeczalnie rzeźnikiem, jak twierdzili jego najsurowsi krytycy, ale przede wszystkim był nadętym głupcem.