Może to tylko dlatego, że zapewnił wytchnienie od najbardziej przerażającego dramatu roku, „American Horror Story: The 2016 Presidential Election”, ale ostatnie 12 miesięcy było niezwykle dobre dla horroru. W roku, w którym franczyza za franczyzą nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, horrory pozostały stałym magnesem w multipleksach, i to w większości dzięki nowym, oryginalnym filmom, a nie kolejnym sequelom czy rebootom „Piątku trzynastego”, „Piły” czy „Paranormal Activity”.”
Z dala od głównego nurtu kinowego również nie brakowało świetnych rzeczy, niezależnie od tego, czy był to Netflix wchodzący do strasznej gry z parą doskonałych, spokojnych dreszczowców, A24 z największym jak dotąd hitem z Sundance, kilkoma pomysłowymi koreańskimi filmami czy arthouse’owymi crossoverami czerpiącymi z lęków Iranu i Portugalii. Aby zaznaczyć to, co było niezapomnianym rokiem dla fanów gatunku, wybraliśmy 15 najlepszych horrorów 2016 roku poniżej.
Kliknij tutaj, aby zobaczyć naszą pełną relację z Best of 2016
Podziwiajcie listę i upewnijcie się, że zostawicie nam notkę o tym, jakie były wasze ulubione horrory roku w komentarzach.
15. „The Conjuring 2”
Mógłby zrobić sobie objazd w stronę „Szybkich i Wściekłych”, ale filmowiec James Wan wie, co jest jego chlebem powszednim, a to jest straszenie ludzi. Tak więc, po dłuższym zastanowieniu, powrócił do serii „Conjuring”, tym razem wysyłając opartych na prawdziwym życiu pogromców duchów, Eda i Lorraine Warrenów (granych przez Patricka Wilsona i Verę Farmigę) do starej, wesołej Anglii, aby zbadać sprawę nawiedzenia. Wan podwaja to, co sprawiło, że pierwszy film był tak skuteczny – wirującą pracę kamery, specyfikę epoki i szczegóły narracji (w tym podkreślenie relacji między dwoma badaczami zjawisk paranormalnych i wrzucenie horroru w Amityville jako podplotu). Ale jest to też film większy i odważniejszy niż pierwszy. Nie tylko ma kilka znaczących strachów (pies zamieniający się w długonogiego człowieka-cienia to jeden z najlepszych momentów horroru w tym roku) i technicznych wyczynów (te ujęcia, które pod koniec filmu śledzą drogę między domami są urzekające), ale także staje się o wiele bardziej polityczny, co dodaje dodatkową warstwę złożoności do straszności. W „The Conjuring 2”, bycie samotną matką z klasy robotniczej w konserwatywnej Anglii jest ostatecznie tak samo przerażające, jak bycie dręczonym przez inne, światowe zagrożenie.
14. „The Love Witch”
Kto powiedział, że horror musi być technicznie przerażający? Pastiszowy thriller/horror Anny Biller „The Love Witch” jest raczej zabawny i chytry. Odrzucający erotyczny „horror” w stylu „Vampyros Lesbos”, softcore’owego porno, filmów sexploitation z lat 70. i komicznej strony Mario Bavy, „The Love Witch” skupia się na zmysłowej, współczesnej czarownicy (wyborna Samantha Robinson), która używa zaklęć i magii, aby wprowadzić mężczyzn w stan zakochania w sobie, z diabelskimi rezultatami. Przepysznie głupkowaty, soczysty i mądry, zdolność Billera do odtworzenia tonu, wyglądu i nastroju tych specyficznie wyuzdanych epok jest zrobiona z przerażającą perfekcją (powiedz jakiemuś głupkowi, że ten film został nakręcony w 1973 roku, a z łatwością ci uwierzy). Wywrotowe feministyczne podejście do kontroli i pożądania, „The Love Witch” dekonstruuje „I need a bae so bad” kobiece tropiki i odwraca je na głowę za pomocą mrugnięć okiem i łukowatego, celowo płaskiego aktorstwa, aby stworzyć najbardziej podstępny horror 2016 roku.
13. „The Monster”
Bryan Bertino zapowiadał się na kolejnego złotego chłopca kinowego horroru – miał w ręku studyjny hit z „Nieznajomymi” i opracował sequel podczas kręcenia mniejszego filmu dla Blumhouse Productions. Sequel poszedł donikąd, a mniejszy film, „Mockingbird” (oparty na opowiadaniu przyszłego mistrza „Mr. Robot”, Sama Esmaila), był w nieskończoność rżnięty w procesie postprodukcji i bezceremonialnie wrzucony na kanały na żądanie, bez większego rozgłosu czy promocji (w gruncie rzeczy jest całkiem niezły). Ale w tym roku Bertino powrócił, na co wszyscy czekaliśmy, dzięki „The Monster”, swojemu pomysłowemu filmowi o stworach. Scenariusz jest zwodniczo prosty – samotna matka (Zoe Kazan), która w trakcie intensywnej walki z nałogiem postanawia zabrać swoją małą córeczkę do domu ojca. Po drodze w coś uderza i przez resztę filmu kombinuje, jak wydostać się z samochodu i wrócić w bezpieczne miejsce. I to by było na tyle. Przeplatają się tu retrospekcje z życia córki i matki, które są tak samo przerażające, jak warcząca na zewnątrz bestia (która, nawiasem mówiąc, jest efektem praktycznym i wygląda zaskakująco realistycznie, jak na to, co jest w zasadzie gumowym kombinezonem pokrytym szlamem). Poszukajcie „Potwora”, a potem idźcie spać przy zapalonym świetle.
12. „Hush”
Reżyser Mike Flanagan był w 2016 roku horrorową potęgą. Nie tylko stanął za sterami zaskakująco solidnego filmu studyjnego „Ouija: Origin of Evil” (poważnie – jest dobry), ale był również odpowiedzialny za „Hush”, South by Southwest standout, który szybko trafił do Netflixa i działa równie dobrze w salonie, jak na dużym ekranie przed krwiożerczymi fanatykami gatunku. To w dużej mierze dlatego, że film jest tak intymny: Śledzi losy głuchoniemej (Kate Siegel, która jest również współautorką scenariusza) w ciągu jednej nocy, gdy zamaskowany intruz (w tej roli John Gallagher, Jr.) terroryzuje ją. Każdy, kto kiedykolwiek był w domu sam, odwiedził kraj lub myślał, że coś jest „nie tak” z facetem z „Short Term 12”, będzie miał się czego bać. To świadectwo sprawności Flanagana jako filmowca i zaangażowania Siegel w postać bohaterki, że wypróbowany gatunek, jakim jest thriller o domowej inwazji (którego przykładem są ostatnio takie filmy jak wspomniani „Nieznajomi” i „You’re Next”), może w „Hush” czuć się tak świeżo, ekscytująco i nowocześnie. Flanagan to przyszły faworyt horrorów, mark our words.
11. „I Am The Pretty Thing That Lives In The House”
Dziwnie przeoczony (i po prostu dziwny), „I Am The Pretty Thing That Lives In The House” zyskał pewną dozę pedigreed film-festival buzz, zanim został przejęty przez Netflix i bezceremonialnie wyrzucony na serwis streamingowy w weekend przed Halloween. Ten zgrabny gotycki dreszczowiec, opowiadający o młodej pielęgniarce (Ruth Wilson), która ma zaopiekować się schorowaną pisarką horrorów (Paula Prentiss) w jej rozpadającej się posiadłości, emanuje atmosferą, zarówno w zawadiackich wypowiedziach, jak i w kontemplacyjnym sposobie, w jaki rozwija się fabuła (tak jakby każdy kolejny krok był niepewny tego, co było przed nim). Atmosferę potęgują doskonałe kreacje Wilsona, Boba Balabana (w roli menadżera autora) oraz Lucy Boynton jako młodej dziewczyny, która pojawiła się przed Wilsonem i której życie zakończyło się bardzo, bardzo gwałtownie. Oczywiście, duchy w filmie są zarówno dosłowne, jak i przenośne; jest w nim powiew tęsknoty, niedokończonych spraw, samotności i bólu serca, który spoczywa tuż pod powierzchnią tej pięknie opowiedzianej historii. Jako napisany i wyreżyserowany z wdziękiem przez Oza Perkinsa, syna ikony horroru Anthony’ego Perkinsa, „I Am The Pretty Thing That Lives In The House” jest prawdopodobnie największym horrorem 2016 roku, którego nikt nie widział.