The first thing you notice about Bard is its breathtaking natural beauty. When I was a student there 20 years ago, this was, apart from the dark clothes and the parody of existential angst emanating from the student body, the most distinctive thing about the place. Szkoła jest rodzajem nadrzecznego aerie wysoko nad Hudsonem, w na wpół odosobnionym miejscu dwie godziny na północ od Nowego Jorku – dokładnie tam, gdzie dolina rzeki przestaje być gęsto zasiedlonym echem miasta i zaczyna stawać się opustoszałym lasem.
Wtedy, kiedy nie pogrążałem się w głębokich napadach przerażenia/depresji na temat tego, co zamierzam zrobić ze swoim życiem, robiłem długie spacery po kampusie i tym odludnym pustkowiu. Znałam na pamięć wszystkie szlaki, które przecinają niesamowity wodospad za alabastrowo-białą rezydencją Blithewood, wszystkie kręte i błotniste ścieżki w dół rzeki (w pewnych porach roku są tam miejsca, gdzie zawsze znajdziesz jelenie), wszystkie najlepsze drzewa, pod którymi mogłam usiąść, czytając książki Tołstoja, Gogola i Czechowa, które były moją ucieczką w tamtym czasie.
Jak wielu studentów Barda, trochę zboczyłem ze ścieżki w drodze do college’u, mając problemy i kłopoty w szkole średniej, i (również jak wielu studentów Barda w tamtych czasach) Bard był moim drugim college’em. Przeniosłem się z NYU po pierwszym roku, nie mogąc poradzić sobie z byciem jedną z tysięcy twarzy w milionowym mieście.
Podejmując decyzję, gdzie się przenieść, natychmiast wybrałem Bard po tym, jak odwiedziłem i zobaczyłem jego dziką okolicę. Dla młodego, zdezorientowanego samotnika z przedmieść Bostonu, Bard wyglądał jak raj. Rozważałem wiele podobnych szkół, w tym Bates i Vassar, ale było coś w chaotycznym, na wpół zarośniętym kampusie Barda, co wolałem od tych bardziej wypielęgnowanych miejsc (to i fakt, że wiele z nich mnie odrzuciło). Bardzo szybko po przyjeździe zniknęłam w świecie fantazji, zbudowanym głównie wokół rosyjskich powieści. Spacerowałam po polach za przypominającym dworek akademikiem Robbinsa i wyobrażałam sobie posiadłość Levina w Annie Kareninie lub, idąc w stronę lasu na skraju nasypu, scenę pojedynku w noweli Lermontowa „Księżniczka Maria”.”
Zaczęłam uczęszczać na zajęcia z kreatywnego pisania, co było niemal podstawowym wymogiem w tej szkole; z pisarzami takimi jak Mary McCarthy, Mona Simpson, Chinua Achebe i Ralph Ellison wśród obecnych i byłych wykładowców, Bard ma reputację mekki pisarzy. W końcu znalazłam tam profesora, który się mną zainteresował, zachęcając mnie pomimo tandetnego faux-rosyjskiego charakteru każdej historii, którą próbowałam napisać. (Cała moja beletrystyka z tamtych czasów jest śmiesznie pretensjonalna i czyta się ją tak, jakby została przetłumaczona na angielski.)
Poeta, który studiował na Harvardzie pokolenie przed moim urodzeniem, Ben La Farge sądził, że kiedyś będę mógł zostać pisarzem, ale wyraźnie martwił się o mnie jako o człowieka i wysyłał mi starannie pisane na maszynie listy (dobry profesor był bardzo oldskulowy w fajny sposób) nawet wtedy, gdy zajęcia się skończyły, żeby pozostać w kontakcie. W końcu dotarłem do krytycznego momentu w moim życiu, kiedy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w wymianie studenckiej w Rosji, tylko że nadarzyła się ona w czasie, kiedy przechodziłem coś, co z perspektywy czasu można nazwać agorafobicznym załamaniem nerwowym. Zbytnio się bałem, żeby tam pojechać.
Kiedy latem powiedziałem mojemu nauczycielowi, że zdecydowałem się nie jechać za granicę, on stanowczo zaprotestował i zasadniczo powiedział mi, że muszę jechać. Więc pojechałem, a ta podróż zmieniła moje życie. W końcu przez 10 lat mieszkałem w Związku Radzieckim i postkomunistycznej Rosji i zostałem nie powieściopisarzem, ale dziennikarzem, opisującym społeczeństwo w totalnym, gwałtownym przewrocie, miejsce, które nie mogłoby być bardziej odmienne od względnej ciszy i spokoju Bard College. Ale tym, co przeprowadziło mnie przez to doświadczenie, była fascynacja tym krajem i jego mieszkańcami, która zaczęła się już w czasach Barda i była pielęgnowana przez moich tamtejszych nauczycieli.
Bard jest teraz najwyraźniej innym miejscem. Kiedy wróciłem niedawno na zjazd (co charakterystyczne, nie mój własny; wielu studentów Barda z moich czasów miało plany pięcio- lub sześcioletnie, więc rzadko kończyli studia z klasami, z którymi zaczynali), wpadłem na kilku profesorów, których znałem. Jeden z nich zażartował z nowego typu studenta Barda, który zaczął pojawiać się w ciągu ostatnich dziesięcioleci – w czasie których roczne czesne wzrosło z 22.000 dolarów do 42.476 dolarów. Szkoła najwyraźniej stała się szykownym miejscem dla bogatych, utalentowanych i kreatywnych, w niektórych kręgach służąc nawet jako wiarygodna alternatywa dla doświadczenia Ivy League. „Spotykasz teraz dzieciaki,” śmiał się, „które, wiesz, lubią swoich rodziców.”
To nie była szkoła, którą znałem. Bard z końca lat 80. i początku 90. był pełen dzieciaków takich jak ja: bystrych, zakręconych i dotkliwie nieszczęśliwych. Twój typowy student Barda spał wtedy do południa (jeśli w ogóle wstawał z łóżka), nosił czernie, brązy i ciemne błękity pochodzące ze sklepów z używaną odzieżą i wojskowych nadwyżek, kręcił studenckie filmy o śmierci lub kanibalizmie, które w jakiś sposób udawało mu się być komediami, i miał skłonność do patrzenia na świat z pewnego rodzaju połowicznym nihilizmem zmieszanym z refleksyjnym obrazoburstwem, które często wyrażało się w przebiegłych i wyszukanych psikusach, które przez lata były znakiem rozpoznawczym studentów.
Wtedy Bard był tylko małym, ładnym zakątkiem w lesie, ze starym budynkiem seminarium, kilkoma rozpadającymi się rezydencjami i małą grupą bardzo inteligentnych edukatorów – surowym pasem zarośniętego naturalnego piękna, oportunistycznie przekształconym w szkołę, do której można było wysłać problematycznego nastolatka, by na chwilę poukładał sobie w głowie. Nie było tam żadnych obiektów naukowych, o których można by mówić, a szkoła była zaledwie kilka lat od tego, by jej drużyny sportowe trenowały w osławionej stodole. (To jest teraz biuro ochrony kampusu, czule znane jako „stara sala gimnastyczna”.)
Sławni absolwenci szkoły nigdy nie byli w pobliżu (jeden z jej ulubionych synów, Donald Fagen ze Steely Dan, słynnie napisał piosenkę o tym, jak „nigdy nie wracam do mojej starej szkoły”), a wiele legend o naszych sławnych nieobecnych absolwentach obracało się wokół różnych gniewnych, dziwnie skomplikowanych i bezsensownych kaprów na kampusie. Jedna z popularnych historii dotyczyła Chevy’ego Chase’a, który dla żartu wprowadził krowę na dach jednego z budynków szkolnych – nie mam pojęcia, czy ta historia jest prawdziwa (niektórzy twierdzą, że zdarzyła się w Haverfordzie) – zanim zbyt późno zdał sobie sprawę, że krowy mogą wchodzić po schodach, ale nie schodzić z nich. Pozostawiam czytelnikowi wyobrażenie, co ostatecznie stało się z krową z tej legendy.
Bard rości sobie prawo do wielu znanych absolwentów, z wyraźną nadreprezentacją w świecie literatury i sztuki – jest tam aktorka Blythe Danner, reżyser Christopher Guest, pisarz X-Menów Chris Claremont (uczelnia odgrywa znaczącą rolę w historiach o X-Menach) i aktor Larry Hagman (dwóch moich kolegów z klasy lubi opowiadać legendarną historię związaną z gorącą kąpielą i wycieczką do domu Hagmana).
Charakterystycznie, niektórzy z najbardziej znanych uczestników szkoły nigdy jej nie ukończyli: Chase, Adam Yauch z Beastie Boys i aktor Peter Sarsgaard (rodzaj osoby, którą mogłabym odgadnąć, opierając się wyłącznie na jego zdolności do grania postaci dewiantów lub obiboków, poszedł do Barda). Warto również zauważyć, że przez długi czas najsłynniejszymi absolwentami szkoły nie byli astronauci, senatorowie czy kapitanowie przemysłu (choć Asher Edelman – rocznik ’61 – był podobno inspiracją dla Gordona Gekko), ale dziwaczni, gniewni wykonawcy z kontrkulturowym zacięciem.
Musiało to być wynikiem dumnej atmosfery underdoga, która była kiedyś podstawą życia w Bard, ale już nie jest. Kiedy moi przyjaciele i ja wróciliśmy do szkoły na zjazd jakiś czas temu i znaleźliśmy się przed niesamowitym centrum sztuk performatywnych Franka Gehry’ego – gigantyczną, halucynacyjną, przypominającą statek kosmiczny strukturą, która jest prawie jak wersja skali jego słynnego Guggenheima w Bilbao – kilku z nas podzieliło się chwilą zbiorowego zakłopotania.
Ta przypominająca Krainę Czarów mieszanina monumentalnych dzieł sztuki krajobrazowej, austenesowskich rezydencji, ultranowoczesnych laboratoriów, wodospadów, starannie wypielęgnowanych ogrodów (żwirowy chodnik i ogród z posągami za budynkiem Blithewood jest jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie znam) oraz wizualnych i akustycznych arcydzieł autorstwa takich tuzów jak Gehry, to wszystko dla zaledwie 1900 osób. W przeliczeniu na jednego studenta, Bard ma zawstydzające bogactwo i zasoby, a kilku z nas, absolwentów, podrapało się po głowie, że w tamtych czasach wciąż znajdowaliśmy sposób, by narzekać na nasze życie.
Dzisiaj szkoła jest najnowocześniejsza w każdym kierunku, z zupełnie nowymi obiektami wszędzie z wyjątkiem uroczo starych budynków, które zostały odrestaurowane i teraz wydają się stare tylko z daleka. Kiedyś dom dla akademickich czarnych owiec, Bard jest teraz oceniany jako „najbardziej selektywny” przez U.S. News & World Report i najwyraźniej ma nawet międzynarodową reputację. („Nawet Francuzi wiedzą o tej szkole”, żartuje La Farge.) To prawie jak kawałek sztuki performance, wysokiej klasy impresjonistyczne ujęcie całej koncepcji szkoły sztuk wyzwolonych. Ziewający nastolatek, którego tu wyślesz, może zostać kimkolwiek zechce – dyrygentem symfonicznym, fizykiem, filmowcem – a po drodze będą się nim zajmować światowej sławy eksperci we wszystkich tych dziedzinach. A mimo to, populacyjnie, cały ten interes jest mniejszy niż przeciętne publiczne liceum.
Wraz z tymi zmianami przyszła zmiana w ciele ucznia. Nastrojowa atmosfera w większości zniknęła, a nowy student Barda jest nadal bystry i inny niż poprzednie pokolenia Bardianów, ale on lub ona ma również tendencję do bycia pozytywnym, zaangażowanym, energicznym stworzeniem. Kiedy kilka lat temu wróciłem do szkoły, aby wygłosić przemówienie, byłem zszokowany tym, jak bardzo wszystkie dzieciaki były poukładane i dorosłe. Przypuszczam, że można to po prostu przypisać temu, jak bardzo amerykańscy nastolatkowie różnią się w dzisiejszych czasach; są zarówno bardziej zorientowani na karierę, jak i (używając słowa, które prawdopodobnie nie jest całkiem właściwe, choć jest blisko) patriotyczni, niż byli dwie czy trzy dekady temu, co uważam zarówno za zawstydzające, jak i niepokojące.
Ale w przypadku Barda, ciało studenckie przeszło inne, bardziej konkretne zmiany. Teraz, gdy college jest tak drogi, studenci pochodzą z dużo bogatszych (i, przypuszczalnie, przynajmniej minimalnie szczęśliwszych) środowisk. Istnieje nawet – i jest mi fizycznie trudno, jako absolwentowi Barda przesiąkniętemu wspomnieniami ironicznej nienawiści do samego siebie z czasów studenckich, pisać te słowa – pewien rodzaj dumy ze szkoły. Nie zważając na Donalda Fagena, sławni absolwenci szkoły nagle pojawiają się częściej (Yauch właśnie był w kampusie, kiedy byłem tam ostatnio), jako że chodzenie do Bard stało się najwyraźniej cool w szerszym kulturalnym wszechświecie.
Nie wiem, jak się z tym czuję. Bard był ogromną częścią mojego życia. Jego unikalna i przerażająco dziwna atmosfera jest ze mną cały czas i wiem, że wielu moich kolegów z klasy czuje to samo – mają emocjonalny związek z tym miejscem, które wydawało się odcięte od normalnego świata i stworzone tylko dla nas, jeszcze nie-normalnych dzieciaków. To był dziwny, mały, ukryty raj, który teraz nie jest już ukryty i być może nie jest już tak dziwny. Ale to może nie być taka zła rzecz po wszystkim.