Opieka zdrowotna dla wszystkich. Darmowe studia. Opodatkowanie ultramilionerów. Cykl kampanii wyborczych do 2020 roku jest już świadkiem ważnej zmiany paradygmatu w amerykańskiej polityce i kształtowaniu polityki. Tak wiele pomysłów, które kandydaci tacy jak Bernie Sanders, Elizabeth Warren, Cory Booker i inni prezentują dziś na szlaku wyborczym – pomysły, które są niemal „no-brainers” – jeszcze niedawno były postrzegane jako niemożliwe do zrealizowania. Co więcej, były one postrzegane jako obraza tego, co wielu uważało za jedną z najbardziej fundamentalnych wartości Stanów Zjednoczonych: wolności jednostki.
Obecnie jednak odrzucenie poglądu, że indywidualny zapał, determinacja i wytrwałość są jedynymi wyznacznikami sukcesu, jest obecnie głównym punktem politycznego sparingu przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku. W szczególności to wyzwanie rzucone centralnej roli osobistej odpowiedzialności uwypukliło szerszą diagnozę: że system, który powinien sprawiedliwie rozdzielać władzę – czyli amerykańska demokracja – jest zepsuty. Mit ten, innymi słowy, pomija rzeczywistość, w której głęboko zakorzenione nierówności polityczne i ekonomiczne tworzą nierówne pole gry.
„Radykalne” propozycje polityczne, takie jak te powyżej, dotyczą w swej istocie polityki, która jest bardziej współczująca. W tym świetle, znajdujemy się w momencie, który ma potencjał, by zmienić zasady, którymi kierowała się większość tzw. neoliberalnej polityki – i wprowadzić ramy „wzajemnej odpowiedzialności”, które odniosą się do niektórych z najbardziej palących wyzwań w kraju.
Nowa polityka, taka, która wykracza poza rok 2020, będzie pytać: Co jesteśmy sobie nawzajem winni?
We Were Never Supposed to Bowl Alone
Demokracja amerykańska jest wyjątkowa pod tym względem, że została zaprojektowana jako produkt napięcia między liberalizmem Locke’a – skoncentrowanym na indywidualnych wolnościach – a starożytną demokracją grecką, opartą na koncepcji obywateli, którzy mają udział zarówno w rządzeniu, jak i byciu rządzonymi. Zgodnie z tym modelem, Konstytucja dążyła do „zabezpieczenia wspólnego dobra społeczeństwa, szczęścia ludzi oraz złożonego dobra publicznego, które zawiera takie elementy, jak należyte wyczucie charakteru narodowego, kultywowanie celowego zmysłu wspólnoty, a nawet rozległe i żmudne przedsięwzięcia dla dobra publicznego.”
To, co stało się znane jako ustanowienie przez Założycieli republikanizmu obywatelskiego – połączenie indywidualnej wolności i obywatelskiej partycypacji skoncentrowanej na dobru wspólnym – jest dokładnie tym, co uczyniło eksperyment w Stanach Zjednoczonych wyjątkowym i obiecującym.
Z czasem jednak ideały te osłabły lub zostały całkowicie utracone. Wraz ze Złotą Erą końca XIX wieku idea dobra wspólnego ustąpiła miejsca prymatowi sukcesu ekonomicznego „własnoręcznie” wypracowanego. Jak piszą socjologowie Robert N. Bellah i inni, to właśnie w tym czasie „niektóre z najgorszych obaw wcześniejszych republikańskich moralistów zdawały się potwierdzać: że uwalniając nieskrępowaną pogoń za bogactwem bez względu na wymogi sprawiedliwości społecznej, kapitalizm przemysłowy niszczy tkankę demokratycznego społeczeństwa, grożąc społecznym chaosem poprzez nastawianie klas przeciwko klasom”. Powstanie ruchu postępowego w latach 90. XIX wieku, naznaczone serią reform rządowych mających na celu rozwiązanie problemów spowodowanych industrializacją, urbanizacją, imigracją i korupcją polityczną, było bezpośrednią odpowiedzią na to zjawisko.
Ale technokratyczne, zarządzane państwo, choć pozwalało na większy udział społeczeństwa, nie było również odpowiedzią na bolączki trapiące amerykańską demokrację. Wciąż było ono dość wykluczające i marginalizowało pewne grupy ludzi. W następnych latach administracje przychodziły i odchodziły, a to, co z tego wynikało, to debaty na temat tego, czy język amerykańskiej demokracji jest językiem obowiązków czy językiem praw. Kolejne próby ograniczenia negatywnych efektów zewnętrznych nacisku liberalizmu na jednostkę, takie jak New Deal Franklina D. Roosevelta i Great Society Lyndona B. Johnsona, na swój sposób nie zdołały dotrzeć do źródła problemu: prymatu niekontrolowanego, nieobciążonego „ja”.
W latach 90. ruch wspierany przez takich uczonych jak Amitai Etzioni, William Galston, Robert Putnam i Michael Sandel zaproponował nowy język: taki, który uznawał, że obowiązki i prawa mogą współistnieć. Koncepcja komunitaryzmu – czyli „filozofii społecznej, która w przeciwieństwie do teorii podkreślających centralną rolę jednostki, podkreśla znaczenie społeczeństwa w artykułowaniu dobra” – stała się alternatywną soczewką, przez którą można postrzegać wizję Założycieli dla Stanów Zjednoczonych.
Komunitaryzm łączy „postępowe myślenie z tradycyjnymi wartościami zaangażowania społecznego”, a czyniąc to, ma potencjał, by „katalizować rozmowy niezbędne do osiągnięcia konstruktywnej zmiany” – napisał Galston. Poza środowiskiem akademickim, takie osobistości jak senator z New Jersey Bill Bradley i prezydent George W. Bush opowiadali się za ramami zarządzania, które przywracałyby język wspólnoty, obywatelstwa i wzajemnych zobowiązań. Niestety, bardziej bezpośrednie problemy, takie jak wojna z terroryzmem i wielka recesja, przyćmiły obietnicę komunitaryzmu. A ostatnio, pozornie niemożliwe do przezwyciężenia podziały polityczne sprawiły, że idea dobra wspólnego stała się jeszcze bardziej nieuchwytna.
Niemniej jednak sedno amerykańskiej demokracji pozostało takie samo: jak realizować ideę dobra wspólnego w wysoce indywidualistycznym społeczeństwie.
The Case for Moral Governance
Dzisiejsze rekordowo wysokie poziomy społecznej izolacji i depresji, jak również wzrost negatywnego partyjniactwa, są symptomami polityki wciąż opartej na dychotomii prawa – obowiązki.obowiązki. Tradycyjnie, wyzwanie znalezienia odpowiedzi na to, jak poradzić sobie z tymi tarciami, zostało zrzucone na instytucje pośredniczące, takie jak kościoły, związki zawodowe i inne organizacje wolontariackie. Instytucje te, dzięki swojej zdolności do promowania norm zaufania i wzajemnych zobowiązań, są postrzegane jako najbliższe pierwotnej koncepcji republikanizmu obywatelskiego Założycieli.
Jednakże instytucje obywatelskie mają ograniczone możliwości działania. Często odgrywają rolę naprawczą, sprawiając, że konsekwencje nieskrępowanego indywidualizmu stają się mniej dotkliwe, a może nawet bardziej tolerowane.
Ale można zrobić więcej.
Rząd również może być orędownikiem wspólnoty i wzajemnej odpowiedzialności. Więzi społeczne rozwijane we wspólnotach religijnych, zbiorowe zwycięstwa zapewniane przez związki zawodowe oraz duch obywatelskiego obowiązku, który przenika wolontariat, nie powinny być ograniczone do „sfery obywatelskiej”. Projektowanie polityki, która z powodzeniem łączy publiczną i prywatną sferę życia, oraz podejście do zarządzania, które ma wyraźne podstawy moralne, ma moc stworzenia nowej umowy społecznej dla Amerykanów. To z kolei może zmienić sposób, w jaki myślimy o wspólnym dobru w wysoce indywidualistycznym społeczeństwie.
Nowa polityka po roku 2020 – taka, która pyta o to, co jesteśmy sobie nawzajem winni – ma moc skłonienia nas do ponownego przemyślenia polityki gospodarczej, społecznej i rodzinnej. Może ona prowadzić do kształtowania polityki, która odzwierciedlać będzie nadchodzące zmiany demograficzne, kulturowe i polityczne, do których obecny model „najpierw jednostka” nie jest przygotowany.
W rzeczywistości niektóre polityki komunitarystyczne są już realizowane w Stanach Zjednoczonych. Finansowanie badań naukowych, podatki na rzecz bezpieczeństwa narodowego i regulacje dotyczące ochrony środowiska to w istocie polityki wprowadzane przez rząd, których celem jest dobro wspólne. Nie tylko podkreślają one szersze interesy, ale także potwierdzają fakt, że nie ma sensu pozostawiać jednostkom pracy nad, powiedzmy, opracowaniem nowej szczepionki, ochroną granic czy ustanowieniem zrównoważonych ekologicznie form energii.
Poza tymi przykładami, nowa, współczująca polityka będzie, jak powiedział mi socjolog Amitai Etzioni, przyglądać się temu, jak bardziej uniwersalne programy sprzyjają „wspólnemu rozumieniu wartości i moralności”. Ponieważ programy uniwersalne nie są „otwarcie dystrybucyjne, ale przynoszą korzyści wszystkim”, konserwatyści i postępowcy mają tendencję do ich wspierania, powiedział Etzioni. Pomyślmy o ubezpieczeniach społecznych i Medicare i o tym, że większość wyborców nie tylko popiera te programy, ale także opowiada się za ich rozszerzeniem. W podobnym duchu, komunitarystyczne podejście do projektowania polityki dostrzegałoby ekonomiczne, emocjonalne i społeczne obciążenia związane z opieką i dążyło do tego, by opieka była tańsza, bardziej dostępna, wynagradzana, a nawet powszechna. A dla Etzioniego moralny argument dla polityki handlowej dążyłby do „zarządzania umowami handlowymi w taki sposób, by ochrona pracowników nie była postrzegana jako wielka zdrada zasad ekonomicznych”. Nawet coś takiego jak program szkolnych obiadów można by przekształcić w program uniwersalny, który pomógłby zatrzeć społeczno-ekonomiczne granice, które zbyt często rysują się między dziećmi, które nie mają kontroli nad swoją sytuacją finansową.
Wyjaśniając inaczej, są to polityki, których celem jest pielęgnowanie wspólnego dobra poprzez promowanie wizji demokracji zakorzenionej we wzajemnej odpowiedzialności za siebie.
Zyskiem ze śmiałego podejścia do tego, jak projektujemy politykę, jest polityka, która może zwalczać izolację i polaryzację oraz wyrównywać władzę. Jest to również polityka, która może pomóc jednostkom – religijnym i świeckim – odnaleźć wyższy cel. Nie ma w tym nic nieamerykańskiego ani niedemokratycznego.